Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

NIE MA JAK U MAMY pomorze, tczew pomorze, tczew pomorze, tczew

Redakcja
Iwona, Ewa, Jadwiga, Karolina, Robert, Magda, Sebastian, Kamila, Andrzej, Daniel, Stanisław i Krzysztof Bukowscy z rodzicami Teresą i Tadeuszem. Fot. Jarosław Stanek
Iwona, Ewa, Jadwiga, Karolina, Robert, Magda, Sebastian, Kamila, Andrzej, Daniel, Stanisław i Krzysztof Bukowscy z rodzicami Teresą i Tadeuszem. Fot. Jarosław Stanek
Teresa i Tadeusza Bukowscy z Sumina tworzą najliczniejszą rodzinę w powiecie starogardzkim. Mają... siedemnaścioro dzieci. Pani Teresa, wesoła i sympatyczna kobieta mówi, że u niej to rodzinne, bo wychowała się wraz z ...

Teresa i Tadeusza Bukowscy z Sumina tworzą najliczniejszą rodzinę w powiecie starogardzkim. Mają... siedemnaścioro dzieci.
Pani Teresa, wesoła i sympatyczna kobieta mówi, że u niej to rodzinne, bo wychowała się wraz z dwunastką braci i sióstr. Nic sobie nie robi z - jak to nazywa - "ludzkiej gadaniny".

- To są moje dzieci - mówi, a na jej twarzy pojawia się dobry, ciepły uśmiech. - Ja je urodziłam i powinnam je wychować jak pan Bóg przykazał.
Jako pierwsza na świat przyszła Iwona, która dziś ma 31 lat i własne dziecko. Drugi był Ryszard, potem Justyna, Marzena, Katarzyna, Karolina, Marcin, Angelika, Damian, Jadwiga, Barbara, Stanisław, Ewa, Krystian, Robert, Sebastian i Kamila.
Bukowscy żyją skromnie. Wykupili z popegeerowskiego mienia "trzy czwarte" domu i dwudziestoarową działkę. Mówią, że trochę zaspali, bo bardzo przydałby się kawałek pola. Zanim się zorientowali, ziemia została rozprzedana. Dla siebie chowają dwie świnie, kilka kur.
Utrzymują się z zasiłku rodzinnego i niewielkich, okresowych zasiłków z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ostatni pięćdziesięciozłotowy dostali w styczniu. Pomaga im radny Stanisław Stormowski z Sumina. Kiedy nie mają ziemniaków zawsze mogą na niego liczyć. Na zimę kupują ich całą przyczepę.

Kiedy jest sezon wszyscy wyruszają do lasu na grzyby i jagody. To istotny zastrzyk dla domowego budżetu. Kiedy zbliża się początek roku szkolnego rozpoczyna się ból głowy. Brak pieniędzy jest widoczny. Bukowscy muszą pilnie remontować dach domu, który został wybudowany w 1923 roku. Mają już deski. Potrzebne są jeszcze krokwie. Mówią, że sami poradzą sobie z wymianą. Dach miał być wymieniony 4 lata temu, przed Bożym Narodzeniem, jednak wichura zerwała dach na oborze i jego remont stał się pilniejszy. Kosztem nowych wersalek, bo pieniądze, jakie były na ten cel z GOPS, pochłonął remont.

Gdyby matka Tadeusza Bukowskiego (pochodząca z kielecczyzny - przyp. red.) nie miała chrzestnej w Starogardzie i nie powiedziała mu o majątku w Rokocinie i możliwości zatrudnienia z mieszkaniem, nie poznałby nigdy swojej przyszłej żony Teresy. 1 lipca 1964 roku, szesnastoletni wówczas Tadeusz z rodzicami zamieszkał w Rokocinie. Zatrudnił się w gospodarstwie rolnym działającym przy Domu Pomocy Społecznej, które później przejęły Państwowe Gospodarstwa Rolne.
Bukowscy poznali się w mało romantycznych okolicznościach, bo przy świniach, gdzie pracował pan Tadeusz. Uważał wtedy, że Teresa jest dla niego za młoda. Ona sama dziś twierdzi, że jej przyszły mąż skradał się do niej jak... lis. W 1968 roku został powołany do wojska. Kiedy wrócił dwa lata później z Torunia, gdzie służył, zauważył, że Teresa wyrosła na piękną kobietę. Jednak ślub odbył się dopiero w styczniu 1974 roku. Teresa miała wtedy 18 lat, a Tadeusz 26. Dobrze wspominają tamten okres.
- Z wypłaty można było sporo kupić - mówią. - A dziś wypłaty są takie, że nic się nie da odłożyć.

Czternaścioro z ich siedemnaściorga dzieci mieszka w rodzinnym domu. Codziennie kupują 10 bochenków chleba. Całego, bo krojonego pani Teresa nie uważa za smaczny. Jest dla niej zbyt "przyduszony".
W rodzinie, o ile nie liczyć przepukliny pani Teresy, nie było groźniejszych chorób. Pani Teresa konsekwentnie egzekwuje posłuszeństwo. Nie wyobraża sobie, żeby dzieci mówiły do niej po imieniu. Sama, żartobliwie nazywa męża dziadkiem. Zawsze idzie do szkoły, kiedy jest telefon w sprawie któregoś z siedmiorga uczących się. Mówi, że często jej dzieci są pokrzywdzone, bo w domu spotyka je kara, kiedy przewinią, a drugi uczestnik zdarzenia nie ponosi żadnych konsekwencji.

Największa tragedia spotkała rodzinę, gdy pan Tadeusz stracił pracę. Pracował w PGR do 1994 roku. Wówczas gospodarstwo padło, a on podupadł na zdrowiu. Miał grupę inwalidzką bez żadnych świadczeń. Przez rok. Wtedy z GOPS dostawał zasiłek wyrównawczy. Ale rentę mu zabrano. Był zatrudniony przez Urząd Gminy przy robotach interwencyjnych, ale to szczęście trwało tylko pół roku. Próbował pracy przy zrywce drzewa w lesie, ale nie starczyło mu sił. Przepracował 33 lata. Pani Teresa nie pracowała, bo pracy przy gromadce dzieci nigdy nie brakowało. Mimo to znajdowała jeszcze czas żeby opiekować się sparaliżowaną sąsiadką Kazimierą Konkol. Bardzo przeżyła jej śmierć, bo relacje jakie panowały pomiędzy nimi były bardzo dobre.
Pani Teresa mało ogląda telewizję. Czasem jakiś serial. Woli poczytać. Bardzo lubi diecezjalnego "Pielgrzyma". Jej mąż ogląda Wiadomości. Sport tylko wtedy, kiedy gra reprezentacja kraju. Żona zdradza, że zdarza mu się usnąć przy telewizorze.
- Aby Bóg dał, żeby było jak jest - kończy pani Teresa i uśmiecha się. Do uśmiechniętych pociech.

W kryzysie

Z Heleną Bugaj dyrektorem Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie rozmawia Jarosław Stanek.

• - Czy centrum może, w jakikolwiek sposób, pomóc takiej rodzinie jak Bukowscy?

- Z przykrością muszę powiedzieć, że nie. Ustawodawca foruje, nie boję się tego powiedzieć, patologie. Bo jak inaczej nazwać fikcyjne rozwody czy separacje dla uzyskania pomocy społecznej. Cierpią normalne rodziny, które nie uciekają się do takich ?rozwiązań?. Z drugiej strony nie dziwię się ludziom, którzy szukają wyjścia ze swojej, często bardzo trudnej sytuacji materialnej. To oszustwo jednak nie pozostaje bez wpływu na psychikę i późniejsze zachowanie ich dzieci. Nie mam żadnych środków na pomoc dla normalnie funkcjonujących rodzin, a w nazwie mamy Centrum Pomocy Rodzinie.

• - Czyli rodzina, jako instytucja, przeżywa obecnie poważny kryzys...

- Zdecydowanie jest w poważnym kryzysie. Składa się na to wiele czynników. Pełne rodziny, w których nie ma zjawisk patologicznych, mogą się czuć poszkodowane przez uregulowania prawne. Dlatego tym bardziej należy podziwiać ich wielki trud, jakiego się podjęli. Są godni najwyższego szacunku, za to, że wychowują tak dużą gromadkę pociech. Nie można też zapominać, że ich dzieci będą pracowały także na nasze emerytury.

• - W jaki sposób rozwiązać ten problem?

- Trzeba zmienić prawo. Wiele złego zrobiono podczas reformy opieki społecznej. W kolejce po zasiłki ustawia się drugie pokolenie, bo tego zostało nauczone.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na leba.naszemiasto.pl Nasze Miasto