Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bartłomiej Marszałek: To ogromna satysfakcja trzymać na podium polską flagę

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Bartłomiej Marszałek: Wierzę w metafizyczne rzeczy, w to, że brat z góry mnie wspiera
Bartłomiej Marszałek: Wierzę w metafizyczne rzeczy, w to, że brat z góry mnie wspiera PKN Orlen
- W moim polskim zespole wszystko - od A do Z - jesteśmy w stanie zrobić sami. To jest fajny przejaw patriotyzmu, że pieniądze, które zdobywamy w Polsce - w Polsce zostają - mówi Bartłomiej Marszałek, motorowodniak startujący w Formule 1 w barwach ORLEN Team.

Pierwszy raz do łódki wyścigowej wsiadł pan w 2005 roku. Jak do tego doszło?

To była naturalna kolej rzeczy, po tacie, 6-krotnym mistrzu świata, a później po bracie, który był 8 lat starszy ode mnie i również był mistrzem świata. Niestety, los brata mi odebrał; zmarł w wyniku choroby. No, ale ja też chciałem spróbować; poprosiłem tatę, aby dał mi taką możliwość. Zgodził się, choć generalnie rodzice nie byli z tego powodu zbyt szczęśliwi. Kiedy wsiadłem do łódki, zaliczyłem praktykę, bo teorię szlifowałem od lat nastoletnich, pomagając tacie i bratu, jeżdżąc z nimi na zawody. To było całe moje życie i jest nim do dzisiaj. Mimo prób, bym zajmował się innymi sportami: pływaniem, koszykówką. Podświadomie ciągnęło mnie do łodzi wyścigowych.

Pana tata zgodził się, ale powiedział, aby nic nie mówić mamie. Kiedy się dowiedziała, to jak zareagowała?

Mama dowiedziała się dzień przed. Nie wykazywała entuzjazmu, ale zobaczyła, jak bardzo tego chcę. Chyba też widziała we mnie to, co widziała w tacie i wiedziała, że to coś niezwykle silnego. Przeszła na moją stronę. Wspierała mnie i wspiera najmocniej, jak potrafi, do dziś.

Rzeczywiście, skończył pan szkołę sportową, trenował pływanie, grał w koszykówkę. Co takiego było i jest w łodziach wyścigowych, że to im oddał pan swoje serce?

Samodzielnie dokonałem takiego wyboru. Nie czułem presji ani ze strony taty, ani brata; nikt nie mówił, że ja też to muszę robić. Do dzisiaj te wszystkie rzeczy, które mnie pociągają w tym sporcie, są dla mnie niesamowite. To na pewno jest rywalizacja, która mnie w pewien sposób inspiruje; to poczucie prędkości. Razem daje to piękny mix. Pokochałem ten sport, kocham go do dzisiaj z uwagi na to wszystko, co w sobie ma. Przede wszystkim jest to moja wielka pasja, dla której potrafię zorganizować i podporządkować całe swoje życie. To jest coś tak pięknego, że nie ma słowa, którego mógłbym użyć, czy wymienić jedną wartość. Krótko mówiąc, ten sport jest tak piękny, że aż nie sposób tego nazwać.

W 2011 roku, jako pierwszy Polak znalazł się pan w F1 H2O. Co było tym najważniejszym elementem, który musiał zostać spełniony, aby się pan do tej Formuły 1 dostał?

To było moje bezgraniczne zaangażowanie. Na pewno też i talent, bo nie wystarczy wystartować w zawodach dlatego, że się chce. Trzeba mieć aprobatę ludzi, którzy taki start zawodnikowi umożliwią, którzy dostrzegą w młodym człowieku potencjał i talent. Nie mając takich możliwości jak moi koledzy z zagranicy, ciężką pracą, konsekwentną i wieloletnią, bezgranicznym oddaniem, nawiązywaniem kontaktów na całym świecie, doprowadziłem do tego, że dostałem taką szansę i ją wykorzystałem. Początki nie były łatwe. Ale byłem tak zapatrzony w cel, nie zważając na przeszkody, których mnóstwo się po drodze pojawiało, zresztą, pojawiają się do dzisiaj; chciałem zrealizować swoje marzenie. Osoby z zagranicy, które mogły mi w tym pomóc, widziały we mnie tę determinację. Po latach, gdy zadaję im to pytanie, mówią mi, że widzieli we mnie coś, czego nie widzieli w innych kandydatach. Dlatego postawili na mnie.

Co zobaczyli?

O determinacji już powiedziałem. Widzieli upór. Widzieli to, jak bardzo świeciły mi się oczy, gdy mówiłem, jak bardzo tego pragnę. A przede wszystkim, że racjonalnie i profesjonalnie potrafiłem planować i realizować po kolei szczeble sportowej kariery i dążyć do tego, by wsiąść do najszybszej łodzi na świecie. Oczywiście to było poparte też moją predyspozycją i wynikami w niższych klasach, kiedy to po kolei, rok po roku udowadniałem, że nadaję się do Formuły 1 i powinienem tam się znaleźć.

Poświęcił pan swojej pasji bardzo wiele. Sprzedał mieszkanie, by za te pieniądze kupić łódkę, a i tak nie starczyło na całą i nawet nie na najlepszą. Ile kosztuje podążanie za swoją pasją? I nie chodzi tu już tylko o te koszty materialne.

Sprzedaż mieszkania to była w istocie drobnostka w porównaniu do czegoś dużo ważniejszego. Liczy się przede wszystkim całkowite mentalne oddanie się temu, co chce się robić. To są rzeczy dużo cenniejsze niż mieszkania, domy, samochody czy pieniądze na kontach w banku. Ale ja niczego nie poświęciłem. Świadomie dokonałem wyboru. Nie miałem normalnego życia, jak moi koledzy i koleżanki w liceum czy później na studiach. Stąd do dzisiaj mam mało szczególnie bliskich mi osób. Nie było wspólnych wyjazdów, grillowania, urodzin, ferii, wakacji. Studiowałem, mając indywidualny tok nauki. Całe życie zorganizowałem pod sport. Inaczej się nie da - zawsze jest coś kosztem czegoś, ale jeżeli to jest coś, co się kocha, to aż tak się tego nie odczuwa. Nie żałowałem, że nie jadę na weekend na działkę z kumplami, choć bardzo mnie namawiali: „Dołącz do nas, zdążysz, robota nie zając”. To były moje świadome decyzje. Gdybym miał wybierać jeszcze raz, dokonałbym tych samych wyborów.

Na ile w tych wyborach liczyła się dla pana legenda ojca i legenda świętej pamięci pańskiego brata? Czy ważna jest kontynuacja? Jak pan to traktuje?

W sferze duchowej - wierzę w metafizyczne rzeczy, w to, że brat z góry mnie wspiera. Po jego śmierci los kierował mnie do takich ludzi i zdarzeń, które spowodowały, że do tej Formuły 1 dotarłem. Ale powtórzę - nigdy nie czułem nad sobą presji. Tata jest sześciokrotnym mistrzem świata i to na pewno jest dla mnie mobilizujące. Nazwisko Marszałek sprawia, że czuję odpowiedzialność, wsiadając do łodzi. To, że kontynuuję tego rodzaju rodzinną sagę, jest dla mnie wielkim wyróżnieniem i powodem do dumy; nie jest rodzajem nacisku.

O mamie zawsze pan mówił, że była opoką, od początku, gdy zaakceptowała pana wybór. Żona rozumie ten trudny sport?

Patrząc na to, jak mama traktowała tatę, jakie miała podejście, jakim była wsparciem, to podobnych wartości szukałem w mojej żonie. Decyzja o życiu z człowiekiem tak zakręconym na punkcie swojej pasji oznacza, że swoje życie też trzeba podporządkować i to musi być świadomy wybór. Może to zabrzmi szowinistycznie, ale nie wyobrażałem sobie życia z żoną, która byłaby nastawiona na realizowanie tylko swojej kariery. Moja żona wszystko robi z miłości, wspiera mnie, jesteśmy w zespole razem, ona również bierze aktywnie udział w zawodach, pełniąc funkcję osoby, która jest ze mną w łączności radiowej; każdy team ma taką osobę. Zatem jesteśmy razem i tak trzeba, inaczej się nie da. Długo czekałem na odpowiednią kobietę w życiu, nie szukałem jej na siłę, ale wierzyłem, że ją spotkam. I spotkałem, w wieku 36 lat. Warto było czekać, bo dziś jest ze mną na dobre i na złe. A to bardzo ważne w życiu sportowca, żeby mieć obok siebie osobę, na którą zawsze można liczyć. A teraz, prócz tego, że jest moją żoną, to jest też mamą naszej dwumiesięcznej córeczki. Znaleźliśmy się w nowym etapie naszego życia.

Jak wygląda pana życie rodzinne? Jakim jest pan mężem, ojcem?

Jestem osobą bardzo opiekuńczą. Ten instynkt dbania o najbliższych miałem w życiu zawsze, ale on się objawia nie tylko w stosunku do rodziny. Lubię angażować się we wszelaką pomoc charytatywną, dbać o ludzi, którzy tej pomocy potrzebują. Natomiast w domu jestem opiekuńczy, ale i wymagający. Nie będę udawał - nie mam łatwego charakteru. Jestem uparty, ale i nerwowy, w co wiele osób, które mnie znają - nie wierzy. Ale kocham moją rodzinę, nie marnuję czasu na kłótnie, bo tego czasu, by spędzać go razem, mamy za mało. Delektuję się każdą minutą, która jest mi dana, żeby ją spędzać z rodziną. Życie bym za nich oddał. Tak jest też i w stosunku do rodziców, z którymi mam codzienny kontakt, a i widzimy się prawie codziennie. Rodzina jest dla mnie absolutnie najważniejszą wartością w życiu. To na pewno stanowi też dodatkową siłę dla sportowca, jeżeli wie, że ma za sobą rodzinę, na którą zawsze może liczyć i która go kocha.

Zdarza się, że przewija pan córeczkę, żonie przynosi śniadanie do łóżka?

Czasami się zdarza. Rano mam taki zwyczaj, że przejmuję malutką, siadamy razem przy komputerze. Jedną ręką piszę e-maile, zamawiam części do silnika, rozmawiam przez telefon, przyciskając go ramieniem do ucha, bo na drugiej ręce mam Malwinkę, która mi asystuje. Mama w tym czasie dosypia, bo noce mojej małżonki bywają nieprzespane. W ogóle uważam, że mężczyzna powinien wspólnie, po partnersku zajmować się wychowywaniem i opieką nad dzieckiem i nie traktuję tego jak pomaganie, tylko jak męski obowiązek. Nie chodzi tu tylko o zmianę pieluchy czy o zrobienie żonie herbaty. Bóg i natura nieprzypadkowo do rodzenia dzieci wybrali kobiety, bo mężczyzna by nie dał rady. Podniosę więcej kilogramów na siłowni, mam więcej siły fizycznej, ale brakuje mi tego instynktu, tego cudu i piękna, które się dzieje w duszy i ciele kobiety, gdy dzieci przychodzą na świat. Zatem mężczyzna ma być przy kobiecie, wspierać ją i czasem przejmować „szychtę”: brać dzieciaczka i dać ukochanej kobiecie odpocząć. Jak najbardziej się w to angażuję i chętnie to robię. Głos mojego dziecka, jego zapach to coś najpiękniejszego, co mnie w życiu spotkało.

Pięknie pan o tym mówi! Częściej się teraz zdarzają u pana momenty wzruszeń?

Życie nie szczędziło mi kłód pod nogi, nie zawsze miałem łatwo. Przeżyłem momenty, kiedy musiałem bardzo mocno się mobilizować, aby dążyć do upragnionych celów. Być może zwykły człowiek rzuciłby to już z 15 razy, bo nie jest to proste, aby zapatrzeć się w cel, a nikt nie zagwarantuje, że się go zdobędzie i go realizować nie przez miesiąc, czy przez pół roku, tylko przez lata. W moim przypadku to już kilkanaście lat. Dalej realizuję swoje cele, wierzę w nie, bez żadnej gwarancji, bo nikt mi jej nie zapewni. W codziennym życiu wzruszam się, jestem wrażliwy na krzywdę ludzką i zwierząt, ale nie leję łez, nie rozpaczam, nie smucę się, tylko staram się racjonalnie zaradzić, angażując w konkretną pomoc. Niedawno poprzez wylicytowanie przejazdów dwuosobowym bolidem uzyskaliśmy 55 tysięcy złotych na pomoc ofiarom wojny w Ukrainie - kobietom i dzieciom. Uważam, że prawdziwy mężczyzna powinien mieć wrażliwość. Nie wstydzę się mówić o własnej wrażliwości, choć w postanowieniach i celach staram się być hardy. Większość ludzi, którzy osiągają sukcesy w swoich dziedzinach, czy to w sporcie, biznesie, show-biznesie, czy innych sztukach, to ludzie pozytywnie odmienni.

Pana jeszcze wyróżnia to - co często podkreślają dziennikarze - że pan sam ogarnia techniczne aspekty łodzi, silnika.

Nie chcę robić za bohatera, że sam to sobie wszystko szykuję. Po prostu byłem skazany na taką drogę - jeżeli chciałem osiągnąć cel Formuły 1, to tylko w taki sposób, że musiałem się latami tego nauczyć. Ale w tym sporcie punktów i medali nie dostaje się za to, kto w jaki sposób sobie przygotuje łódź, ale jak się taką łodzią jeździ, kto jest najlepszy. Niczego nie ujmuję tu kolegom, którzy nie mają pojęcia, jak taki silnik złożyć, bo nie to jest celem, tylko to, jak takie bolidy prowadzą. Ja akurat musiałem pójść swoją drogą i w taki sposób dotrzeć do realizacji swoich marzeń. Wiedza techniczna i znajomość maszyny na pewno się przydaje, ale to nie jest powód, żebym był bardziej chwalony od konkurenta, który nie potrafi tego robić. Dzięki temu ja przede wszystkim redukuję 70 procent kosztów uprawiania tego sportu, bo za to wszystko, co umiem zrobić, musiałbym płacić. Tymczasem mogę te środki przeznaczać na części i inne rzeczy, które muszę zdobyć, by ten sport uprawiać. A dzięki wsparciu PKN ORLEN mam możliwość przeprowadzania sesji treningowych i doskonalenia swoich umiejętności na najwyższym poziomie. W moim polskim zespole wszystko - od A do Z - jesteśmy w stanie zrobić sami. Uważam, że to jest fajny przejaw patriotyzmu w naszym teamie, że pieniądze, które zdobywamy w Polsce - w Polsce zostają. Jako drużyna reprezentujemy polską myśl techniczną, bo w procesie przygotowań korzystam z wielu polskich specjalistów, z wielu zakładów czy to obróbki metalu, laminatu, czy kompozytów węglowych. Tym się też kieruję na co dzień, że jak idę do sklepu spożywczego, to zwracam uwagę, aby produkt był nasz, polski. Lepiej mi smakuje.

Dziś dotarł pan - jak sam mówi - do najwyższego poziomu w stawce. Czyli?

W ostatnim starcie zająłem 8. miejsce, to był trudny wyścig, ale mam na koncie wyścigi, w których stawałem na podium w Formule 1. Kiedyś te marzenia wydawały się tak odległe i nieosiągalne. Ale im dłużej człowiek do tego dąży, podejmuje racjonalne kroki, by doskonalić siebie i swoje wyposażenie, to ogromną satysfakcją jest, gdy idąc na podium, trzyma się polską flagę. To piękne uczucie, które dobrze znają sportowcy. Na pewno marzę o tym, aby na to podium wracać. Taki jest plan i do tego dążymy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bartłomiej Marszałek: To ogromna satysfakcja trzymać na podium polską flagę - Strona Podróży

Wróć na leba.naszemiasto.pl Nasze Miasto